Na rynku nie ma danych, które potwierdzałyby, że małe sklepy znikają przez zakaz handlu

foto: foodiesfeed

GUS zwraca uwagę na to, że w mediach krążą błędne interpretacje dot. małych, niezrzeszonych sklepów, które upadły wskutek zakazu handlu w niedziele. Liczba placówek działających w 2018 roku zostanie podana dopiero w IV kwartale br. w publikacji „Rynek wewnętrzny”. Z kolei instytuty badawcze dysponują niepełnymi statystkami. Zdaniem niektórych ekspertów, od 15 lat małoformatowy handel niezależny traci na znaczeniu, dlatego analizowanie go nie ma większego uzasadnienia biznesowego. Natomiast PIH obserwuje, jak radzi sobie ten sektor po wprowadzeniu zakazu, ale z konkretnym podsumowaniem czeka do końca 2020 roku. Obecnie dostrzega, że w najgorszej sytuacji są sklepy o powierzchni powyżej 100 m2.

Problem z danymi?

Jak informuje Ewa Bolesławska, Naczelnik Wydziału Współpracy z Mediami Głównego Urzędu Statystycznego, w przestrzeni publicznej pojawiają się czasem błędne interpretacje dotyczące tego, jak wiele małych sklepów zamknięto na skutek wprowadzenia zakazu handlu. Dane w rejestrze REGON, na jakie niektórzy się powołują, informują m.in. o liczbie podmiotów prowadzących działalność gospodarczą związaną z handlem. Należy jednak pamiętać o tym, że mogą one posiadać np. jedną lub kilka placówek. W bazie są też zarejestrowane podmioty niehandlowe, które również mogą posiadać sklepy.

– Nieumiejętne interpretowanie danych statystycznych i szerzenie błędnych informacji przede wszystkim zniekształca stan faktyczny i obraz całego handlu jako ważnej gałęzi gospodarki. Z oczywistych względów najbardziej mogą na tym ucierpieć przedsiębiorcy związani z tym rynkiem. Decyzje biznesowe oparte o wycinkowe liczby obarczone są wysokim ryzykiem – ostrzega dr Paweł Jurowczyk, Market Research Consultant w Instytucie Badawczym ABR SESTA.

Informacje na temat liczby sklepów funkcjonujących na rynku są pozyskiwane za pomocą sprawozdawczości podmiotów gospodarczych po zakończeniu roku referencyjnego, a następnie – opracowywane. Odbywa się to zgodnie z Rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 19 grudnia 2017 r. w sprawie programu badań statystyki publicznej na 2018 rok. W oparciu o analizę pozyskanych formularzy sprawozdawczych powstaje publikacja „Rynek wewnętrzny”, która będzie dostępna dopiero w IV kwartale br. Po porównaniu ze sobą danych uzyskanych na koniec 2018 i 2017 roku wówczas będzie można określić, ile sklepów faktycznie ubyło na rynku.

– Wszystkie podmioty gospodarcze mają obowiązek wypełniania formularzy sprawozdawczych i przekazywania pełnych oraz wyczerpujących informacji. Jedynie mikroprzedsiębiorstwa w pierwszym roku swojej działalności są zwolnione z obowiązku sprawozdawczego, o ile nie wynika on z umów i zobowiązań międzynarodowych lub przepisów prawa Unii Europejskiej – precyzuje Ewa Bolesławska.

Ekspert z Instytutu Badawczego ABR SESTA dostrzega, że wyłączenie niektórych mikroprzedsiębiorstw z badania może mieć wpływ na ostateczny wynik analizy. Wnioskowanie na podstawie niepełnych danych prowadzi zwykle do mylnych konkluzji. Zmniejsza się bowiem poziom ufności, z jakim możemy być pewni otrzymanych statystyk oraz zwiększa się błąd maksymalny, czyli różnica pomiędzy uzyskanym wynikiem a wartością rzeczywistą. Dodatkowo pojawia się kwestia błędu systematycznego, wynikająca z zastosowanej metody pomiaru, która może mieć jeszcze większy wpływ na rozbieżności.

– Rozwiązaniem może być tzw. cenzus sklepów. W dużym skrócie polega to na tym, że audytorzy sprawdzają każdą ulicę w miastach, miasteczkach i na obszarach wiejskich pod kątem ich obecności. Mają precyzyjnie wyznaczone trasy, które pokrywają cały analizowany obszar. Każda placówka handlowa jest dokładnie audytowana. Jak łatwo sobie wyobrazić, taki spis jest czasochłonny i bardzo kosztowny. Dodatkowo przy obecnej dynamice rynku dane się dezaktualizują – podkreśla Sebastian Starzyński, prezes zarządu platformy TakeTask.

Z kolei Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny w Polskiej Izbie Handlu, zauważa, że oprócz GUS-u statystyki prowadzi aż kilka instytutów badawczych na rynku. Jednak każdy z nich przyjmuje inną metodologię, szczególnie w zakresie definiowania danej kategorii sklepów. Jest to do pewnego stopnia zrozumiałe, ponieważ mamy do czynienia z mnogością formatów, pomiędzy którymi często brakuje wyraźnej granicy. W efekcie bardzo trudno jest porównywać ze sobą dane z różnych źródeł.

– Instytuty badawcze są w posiadaniu bardzo dokładnych i aktualnych danych, ale niestety niepełnych. Dysponują informacjami dotyczącymi m.in. tego, kiedy i gdzie został otwarty lub zamknięty sklep, jaką ma powierzchnię i otoczenie. Jednak są to przede wszystkim placówki należące do średnich i największych sieci. Od 15 lat małoformatowy handel niezrzeszony traci na znaczeniu. Właściciele coraz częściej decydują się na franczyzę. Monitorowanie liczby niesieciowych punktów sprzedaży nie ma uzasadnienia ekonomicznego. Jest to ciekawa statystyka, ale rynek nie zgłasza na nią zapotrzebowania – uważa dr Jurowczyk.

Wpływ zakazu

Według Sebastiana Starzyńskiego, nie znając dokładnej liczby sklepów działających na rynku, trudno jest właściwie ocenić, jak wiele małoformatowych placówek upadło w związku z wprowadzeniem zakazu handlu w niedziele. Zjawisko zamykania niezależnych i małych punktów sprzedaży obserwujemy od wielu lat, zatem należałoby corocznie mierzyć cenzusem wszystkie z nich i porównać tempo spadku lub wzrostu w 2018 roku. Przy braku precyzyjnych danych bardzo łatwo jest o manipulację. Formułowanie wniosków będzie możliwe po zgromadzeniu niezbędnych informacji, które będzie można analizować w perspektywie kilku miesięcy lub paru lat.

– Monitorowanie skutków zakazu jest o tyle trudne, że każdy rok jest inny z punktu widzenia legislacji. Najpierw ograniczono handel w dwie niedziele w miesiącu, a potem – w trzy. W przyszłym roku sklepy będą nieczynne co tydzień. To komplikuje ocenę, bo nie można porównać wyników sprzedażowych przy takich różnicach. Pełną wiedzę będziemy mieli dopiero na koniec 2020 roku, po 12 miesiącach funkcjonowania pełnego obostrzenia – zwraca uwagę ekspert z Polskiej Izby Handlu.

Natomiast prezes Starzyński przypomina, że wprowadzenie zakazu handlu miało m.in. na celu rozwój polskiego niezależnego handlu. Jednak patrząc na to, jak działa rynek, już teraz można stwierdzić, że nie do końca to się udało. Duże sieci handlowe znalazły sposób na zrekompensowanie strat wynikających z wolnych niedziel. Zachęcają klientów do większych zakupów w inne dni tygodnia. W opinii eksperta z platformy TakeTask, największym zwycięzcą są stacje benzynowe. Na zmianie prawa zyskała też m.in. gastronomia. Jednak z całą pewnością nie można tego powiedzieć o sklepach małoformatowych.

– Z obserwacji Izby wynika, że sklepy mające do ok. 100 m2 powierzchni, które mogą być otwarte w niehandlowe niedziele i korzystają z tego przywileju, na ogół dobrze sobie radzą. Oczywiście ww. wielkość lokalu to umowna granica. Chodzi o to, żeby właściciel mógł samodzielnie pracować. Większych punktów sprzedaży nie jest w stanie kontrolować jedna osoba, która musi obsługiwać klientów, donosić towar z zaplecza i jeszcze uważać na ewentualne kradzieże. Takie podmioty najbardziej tracą na zakazie. Dlatego sprzedaż w piątki i w soboty stała się dla nich obszarem zaciekłej, choć nierównej walki konkurencyjnej z dyskontami, mocno inwestującymi w reklamę – zaznacza Maciej Ptaszyński.

Dr Jurowczyk przewiduje, że z każdym kolejnym zakazem bądź zaostrzeniem prawa walka konkurencyjna sklepów niezrzeszonych z sieciami handlowymi będzie niestety jeszcze trudniejsza. Już teraz pojedynczym placówkom i podmiotom posiadającym do kilku punktów sprzedaży niełatwo jest konkurować, chociażby ze względu na brak budżetów na prowadzenie jakichkolwiek akcji marketingowych.

– Niemniej przewagą sklepów niezrzeszonych jest to, że lepiej rozumieją rynek lokalny. Dobrze znają potrzeby i oczekiwania swoich klientów, szybciej reagują na zmiany i skuteczniej budują pozytywne relacje z konsumentami. Często cieszą się większym zaufaniem niż międzynarodowe sieci handlowe. Dlatego nie znikną z rynku, ale ich znaczenie będzie stale topnieć – zapewnia Sebastian Starzyński.

W ocenie eksperta z Polskiej Izby Handlu, nigdy nie jest tak, żeby wyłącznie jeden czynnik powodował zamknięcie sklepu. Może na to wpłynąć lokalizacja, obecna w danym rejonie konkurencja, sposób zarządzania placówką, w tym polityka asortymentowa i cenowa, a także wzrost kosztów stałych, np. rosnące wynagrodzenia. Dopiero po analizie indywidualnych uwarunkowań, warto wziąć pod uwagę to, na ile zmiany legislacyjne mogły przyczynić się do upadku biznesu. Należy też dodać, że część dobrze prosperujących niezrzeszonych placówek znika z rynku z powodu braku sukcesji. Młode pokolenie nie zawsze chce przejmować je po rodzicach. Brakuje też odpowiednich przepisów w tym zakresie, ale to jeszcze ma szansę się zmienić.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.