W zeszłym tygodniu wtorek z ćwierćfinałami Champions League był zdominowany przez angielskie zespoły. Tym razem taka sytuacja będzie miała miejsce w środę. Hitowe spotkanie Manchesteru City z Tottenhamem i FC Porto z Liverpoolem – to po nich – około godziny 23 (jeśli nie będzie dogrywek) poznamy ostatnie dwie ekipy, które uzupełnią stawkę półfinalistów LM.
Manchester City – Tottenham
Trzeba sobie zadać pytanie, jak potoczyłby się wtorkowy pierwszy mecz ćwierćfinałowy, gdyby w 13. minucie Sergio Aguero pokonał z rzutu karnego Hugo Llorisa. Tak się jednak nie stało – raz, że pułap strzału Argentyńczyka był idealny dla francuskiego bramkarza, dwa, że nie jest on golkiperem, który nie wie, jak się broni jedenastki – też ma w tym elemencie pewne zasługi. Po strzale Aguero było jednak 0:0, a Manchester City nie potrafił w tym meczu dopiąć swego i zdobyć gola. Zdobyli to za to rywale, a konkretnie Son Heung-Min. Koreańczyk w barwach „Spurs” zalicza kolejny fantastyczny sezon i jest jedną z największych gwiazd tej drużyny – wtedy, gdy nie strzela Harry Kane, czy Delle Alli, on zawsze jest na posterunku i uzupełnia kolegów.
No właśnie – odnośnie Harry’ego Kane’a i Dele Alliego, przed rewanżem Mauricio Pochettino ma olbrzymi problem – Anglik w 58. minucie zszedł z kontuzją i został zmieniony przez Lucasa. Uszkodzenie bocznego więzadła lewej kostki sprawia, że na pewno nie zagra on w środę. W sumie tak naprawdę nie wiadomo, kiedy Kane pojawi się na boisku. Argentyńczyk – według oświadczenia klubu – w pierwszym ćwierćfinale złamał rękę. To powoduje, że też na pewno zabraknie go w rewanżu.
Te nieprzyjemne informacje sprawiają, że faworytami rewanżu na swoim stadionie będą „The Citizens”. Po niedzielnej wygranej z Crystal Palace 3:1, teraz pora skupić się na Champions League. W ekipie Pepa Guardioli raczej wszyscy najważniejsi piłkarze są zdrowi i dostępni dla trenera. Może to jest w końcu ten sezon, w którym olbrzymie pieniądze wykładane przez szejków przyniosą jakiś pożytek do tego, by osiągnąć sukces na arenie europejskiej. Pieniądze nie grają… i całe szczęście, a w poprzednich sezonach przypadki Manchesteru City i PSG były tego najlepszymi przykładami.
FC Porto – Liverpool
Rozpędzeni „The Reds” w niedzielę pewnie na swoim stadionie pokonali Chelsea Londyn. Taka wygrana przed ważnym ćwierćfinałowym rewanżem z FC Porto może dodać kolejnej porcji animuszu. Nie, żeby to było jakoś szczególnie potrzebne, bo ze wszystkich czterech par ćwierćfinałowych to właśnie ta jest najbliżej rozstrzygnięcia. Wygrana na własnym stadionie bez straty bramki 2:0 (gole Roberto Firmino i Naby’ego Keity) powoduje, że do Portugalii ekipa Jurgena Kloppa wyjeżdża z dużym zapasem komfortu.
Trudno znaleźć – poza aspektem atutu rewanżu na własnym stadionie – argumenty, które przemawiają za gospodarzami. To zwyczajnie nie jest drużyna tego kalibru, co pozostali ćwierćfinaliści Champions League (równać pod tym kątem może się tylko Ajax). Z drugiej strony, może właśnie na tego typu fantazji będą jechać piłkarze Sergio Conceicao. Oni nie mają nic do stracenia, a mogą pokazać się całej Europie. Odrobienie dwóch bramek z meczu wyjazdowego – nawet na własnym boisku – będzie jednak bardzo trudne.
TEKST: Radosław Kępys, Przekrój Sportowy
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis