W miesiąc pożyczyliśmy na mieszkania ponad 7 miliardów

Banki pożyczają na mieszkania rekordowe kwoty, a wciąż nie powiedziały ostatniego słowa. Dziś nie tylko Polacy chcą zaciągać kredyty mieszkaniowe, ale też banki bardzo chcą ich udzielać.

 

7,2 miliardów złotych i to tylko w kwietniu – aż tyle banki udzieliły kredytów mieszkaniowych (dane BIK). To o prawie połowę więcej niż przed rokiem. Na ten potężny wzrost wpływ ma przede wszystkim to, że o kredyty wnioskuje więcej z nas. Duży wzrost sprzedaży hipotek tylko w niewielkim stopniu możemy wiązać z efektami epidemii. Trzeba bowiem wiedzieć, że w kwietniu 2020 roku wciąż sprzedaż kredytów miała się nieźle. Dopiero w okresie od maja do sierpnia widać było wyraźne epidemiczne załamanie. To przesunięcie jest związane z faktem, że wszystkie procedury kredytowe są czasochłonne. W efekcie w kwietniu udzielane są kredyty, o które wnioskowano w lutym i marcu.

 

Sprzedaż jeszcze wzrośnie

 

Jest niemal pewne, że rekordowe wyniki z marca i kwietnia, kiedy w ciągu zaledwie miesiąca sprzedaż hipotek przekroczyła kwotę 7 miliardów, zostaną jeszcze pokonane. Wszystko dlatego, że w bankach procesowanych jest obecnie potężna liczba wniosków, a jak szacuje BIK standardowo około 70% z nich jest akceptowanych. Jeśli dobra passa będzie trwała, to prognozy, które formułowane były jeszcze kilka miesięcy temu, a z których wynikało, że sprzedaż hipotek będzie w bieżącym roku o 10-20% wyższa niż w 2020 roku, będzie trzeba rewidować i to w górę. Z każdym kolejnym miesiącem utwierdzamy się w przekonaniu, że Polacy zaciągną w bieżącym roku hipoteki o najwyższej wartości w historii.

O kredyt coraz łatwiej

 

Nie byłoby to możliwe gdyby banki nie odkręciły kurków z kredytami. Chętnych na hipoteki byłoby znacznie mniej gdyby nie to, że znowu większość banków akceptuje wnioski z niskim (10-proc.) wkładem własnym. Nie bez znaczenia jest też to, że w miarę szybko po wybuchu epidemii marże kredytowe (część oprocentowania stanowiąca zarobek banku) zaczęły wracać do normy. Od kilku miesięcy trudną do przejścia przeszkodą przestało być ponadto zarabianie w ramach tzw. umowy śmieciowej czy samozatrudnienia. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Zarówno w marcu, jak i w kwietniu Polacy złożyli po ponad 50 tysięcy wniosków kredytowych. Potwierdzenie tych trendów znajdujemy w cokwartalnej ankiecie przeprowadzanej przez NBP. Wynika z niej, że popyt na kredyty mieszkaniowe rośnie, a dostęp do nich jest ułatwiany. Podobnie ma być w bieżącym kwartale.

Pieniądz musi na siebie pracować

 

Większa skłonność banków do udzielania kredytów jest uzasadniona. Obniżenie wymagań odnośnie wkładu własnego to pokłosie faktu, że banki przestały wierzyć w mające nadejść przeceny mieszkań. Większe otwarcie na osoby zatrudnione inaczej niż w formie umowy o pracę, to za to efekt spodziewanej poprawy na rynku pracy. Malejące bezrobocie, czy spodziewane w latach 2021-23 wyraźne wzrosty wynagrodzeń w otoczeniu szybko odbudowującej się gospodarki, to idealne warunki dla powiększania akcji kredytowej.

Do tego same banki też mają w skarbcach dużo pieniędzy, które nie pracują. Gdyby wziąć pod uwagę tylko umowy, które banki mają zawarte z firmami, samorządami czy gospodarstwami domowymi, to okazałoby się, że dziś niewiele ponad 80% depozytów takich właśnie klientów jest przekutych w kredyty. Przed epidemią ten współczynnik był na poziomie ponad 90%. Niby niewiele – skromne 10%, ale te 10% to jest około 150-200 miliardów złotych, które banki w sprzyjających okolicznościach mogłyby zaprząc do pracy w formie kredytów. Jest to ogromna góra pieniędzy, którą trudno będzie zaangażować. Nawet bowiem w ramach kredytów mieszkaniowych, których sprzedaż co do zasady jest w bankach największa, w ostatnich latach udzielano „tylko” ponad 60 miliardów złotych finansowania rocznie.

Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.