Turcja na krawędzi kryzysu znalazła się na własne życzenie

Dane pokazują jednak, że o ile wzrost eksportu faktycznie miał w ostatnim roku miejsce, to import pozostał całkowicie niewrażliwy na słabnący kurs walutowy i zwiększył się jeszcze bardziej. Wynika to przede wszystkim ze struktury tureckiego handlu zagranicznego. Importowane są w dużej mierze surowce, od których gospodarka jest uzależniona, więc i tak konieczne jest ich nabywanie. Ropa naftowa także podrożała, więc rośnie również jej zakupiona przez Turcję wartość. Deficyt na rachunku bieżącym Turcji pod koniec 2017 r. sięgał 5,5 proc. i pomimo znaczącego osłabienia liry wzrósł o 1,7 pkt. proc. od końca 2016 r.

Islam mówi zero

W sytuacji tak drastycznego obniżenia wartości tureckiej liry i znaczącego wzrostu inflacji konieczna staje się reakcja banku centralnego. Instytucja trzymająca się swojego podstawowego celu, jakim jest dbanie o stabilność cen i wartość pieniądza, powinna w tej sytuacji znacząco podnieść stopy procentowe, żeby ograniczyć rozdmuchaną ekspansję kredytową i zwiększyć atrakcyjność tureckich papierów wartościowych za granicą, co wspomogłoby lirę. Pytanie brzmi, dlaczego tego nie robi?

Recep Tayyip Erdoğan rządzi Turcją nieprzerwanie od 2001 r. Początkowo jako szef partii rządzącej i premier, a od 2014 r. jako prezydent. Temat stóp procentowych w jego wystąpieniach zajmuje ważną pozycję już od lat. Jeszcze w maju 2011 r. ogłosił on, że realne stopy procentowe powinny wynosić zero, co oznacza, że koszt pieniądza bank centralny powinien ustalić na poziomie inflacji. Od stycznia 2012 r. rozpoczął natomiast walkę z tzw. „lobby wysokich stóp procentowych”, które miałoby destabilizować kraj poprzez ograniczanie inwestycji i konsumpcji, a przez to i wzrostu gospodarczego, utrzymując zawyżony koszt kredytu. Także w tym okresie pierwszy raz ogłosił, że wysokie stopy procentowe powodują inflację, podczas, gdy znacząca większość ekonomistów zgadza się, że jest dokładnie odwrotnie.

Tego typu retoryka ma duże znaczenie polityczne. Lata rozwoju kraju dzięki taniemu dolarowi sprawiają, że dziś znaczna część przedsiębiorstw i gospodarstw jest zadłużona. Dług na kartach kredytowych ma 51 proc. tureckich konsumentów, co jest jednym z najwyższych wskaźników na świecie, wyższy nawet niż w USA, gdzie wskaźnik ten wynosi 40 proc. To sprawia, że wysokość kosztów obsługi tego długu faktycznie jest problemem narodowym.

Należy przy tym pamiętać, że założona przez Erdoğana Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) uchodzi za umiarkowanie islamistyczną, a samo środowisko, z którego wywodzi się obecny prezydent za konserwatywne. Jak zauważa Kadri Gursel, analityk portalu Al-Monitor, islam zabrania pożyczania na procent, więc postulat utrzymania realnych stóp procentowych na poziomie bliskim zera, jest sposobem na ominięcie tego zakazu przy zachowaniu istnienia systemu bankowego, koniecznego dla nowoczesnego kraju o gospodarce rynkowej.

Takie przekonania najbardziej wpływowej osoby w państwie sprawiają, że bank centralny ma utrudnione działanie. Szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że wpływy prezydenta sięgają niezależnego z definicji banku centralnego, co zdaje się potwierdzać prowadzona przez niego relatywnie luźna polityka pieniężna. W najgorszych momentach ograniczała się ona do interwencji przy pomocy rezerw walutowych, natomiast wszelkie podwyżki stóp procentowych następowały albo za późno, albo były zbyt małe.

Ponadto, ponad połowa tureckiego sektora bankowego jest kontrolowana przez państwo, co daje Erdoğanowi możliwość wpływania na podaż pieniądza także tym kanałem. Tak było w sierpniu 2016 r., kiedy prezydent stwierdził, że oprocentowanie kredytów hipotecznych jest zbyt wysokie, a opór przed ich obniżeniem nazwał „zdradą”. Sektor potraktował te słowa bardzo poważnie i przeciętne oprocentowanie nowych hipotek spadło o ponad 2 pkt. proc. Była to przy okazji dobra wiadomość dla mającego silne powiązania z rządzą partią AKP sektora budowlanego.

Niekonwencjonalne przekonania prezydenta Erdoğana na razie nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości i lira wciąż się osłabia. Nie pomagają nawet apele prezydenta do obywateli, by zamieniali swoje oszczędności trzymane w dolarach na liry i złoto. Głowa państwa ma na to oczywiście wytłumaczenie, którym jest zrzucanie winy na spekulantów i zagranicę, co jest najwyraźniej standardową wymówką przywódców prowadzących politykę gospodarczą według alternatywnych zasad ekonomii.

Kryzys bez kryzysu

Choć sytuacja nakreślona powyżej sprawia dość upiorne wrażenie, to rozpoczynający się w Turcji kryzys walutowy do tej pory ma niewielkie przełożenie na gospodarkę realną. Jest ona raczej uciążliwością dla konsumentów, którzy po prostu muszą zmagać się z rosnącymi cenami, szczególnie dóbr importowych. PKB w pierwszym kwartale 2018 r. urosła o imponujące 7,4 proc.

Należy jednak pamiętać, że osłabienie liry wciąż postępuje, inflacja przyspiesza, a wysoki deficyt na rachunku obrotów bieżących sprawia, że gospodarka jest bardzo podatna na wszelkiego rodzaju szoki wewnętrzne i zewnętrzne. To sprawia, że ryzyko inwestycji w kraju nad Bosforem jest coraz wyższe.

Szczególnie słabym punktem tureckiej ekonomii jest system bankowy. Rosnące koszty finansowania, zwłaszcza długu denominowanego w dolarze, stawiają je w trudnej sytuacji. Z jednej strony dalsze osłabianie liry zagraża pożyczkom dolarowym, z drugiej, luźna polityka pieniężna i będący jej skutkiem inflacja sprawiały, że odsetek niespłacanych kredytów był w bankach relatywnie niski i wynosił około 3 proc. Coraz wyższe stopy procentowe mogą to zmienić.

Potencjalny kryzys walutowy może się w Turcji dość łatwo przekształcić w kryzys bankowy. Rosnące ryzyko tureckiego sektora bankowego znajduje odzwierciedlenie w spadku indeksu BIST BANKA grupującego instytucje finansowe notowane na giełdzie w Stambule. Od początku roku stracił on około 40 proc. wartości.

Także wielkie przedsiębiorstwa, szczególnie z sektora energetycznego mają coraz większe problemy z regulacją denominowanych w dolarach długów. Jest to kolejny potencjalnie newralgiczny punkt dla gospodarki.

Tureckie firmy i banki, głównie te zadłużone w amerykańskich dolarach, w ostatnich latach przetrwały potężną burzę wraz ze stopniowym obniżaniem się wartości liry. Nie wiadomo jednak ile jeszcze będą w stanie przetrwać zanim dojdą do punktu, gdzie dalsza walka okaże się niemożliwa. W tym momencie Turcja przypomina tykającą bombę, a kryzys walutowy może bardzo łatwo wymknąć się spod kontroli doprowadzając do fali bankructw banków i przedsiębiorstw. Nie wiadomo kiedy i czy w ogóle to nastąpi, ale obecna sytuacja gospodarcza czyni ten kraj rynkiem przeznaczonym tylko dla odważnych inwestorów o mocnych nerwach.

Obserwator Finansowy

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.