Zgadzam się z tym, że rynek w okresie przedświątecznym ma swoją specyfikę, co poniekąd zniechęca do przeprowadzania bardziej dogłębnych przemyśleń. Mamy albo przetasowania przed końcem roku, albo posunięcia na zasadzie „dane i reakcja”.
W ten ostatni aspekt wpisują się wczorajsze dane nt. listopadowej dynamiki produkcji przemysłowej z USA, która wypadła najlepiej od dwóch lat. W zestawieniu w publikowanymi wcześniej odczytami Departamentu Pracy, jest to mocny dowód na to, że amerykańska gospodarka ma się nadal świetnie, co nie do końca można powiedzieć o innych, jak np. europejskiej, mimo dzisiejszego zrównoważenia wcześniejszych, słabych PMI, lepszym odczytem niemieckiego indeksu Ifo.
Wpływ na dolara jest nieco ograniczony, gdyż FED dał już do zrozumienia, że 2020 r. będzie okresem, który można po prostu opisać jako „nudny” – nie oczekuje się ani podwyżek, ani obniżek stóp. Ale jest to po części dowód na to, że dolarowi nadal trudno będzie o mocnego konkurenta. Strefa euro wygląda słabo, a za chwilę czekają ją handlowe przepychanki na cła z USA, Wielka Brytania nadal będzie tkwić w obawach wokół Brexitu, choć tym razem chodzi już o okres przejściowy, a także zmierzy się z cięciem stóp przez BOE za kilka miesięcy, a waluty Antypodów będą zależne od koniunktury w Chinach (na ile się podniesie i jak długo rzeczywiście potrwa rozejm z USA, bo tak należy nazywać to porozumienie?)
Rzut oka na wykres dolarowego koszyka BOSSA USD i widać, że szeroka strefa wsparcia 81,35-85 pkt. ponownie dobrze zapracowała. Układ wskaźników (MACD ze złamaną linią trendu) każe jednak zastanowić się, czy potencjalny ruch nawet w stronę 82,90 pkt. w ciągu kilkunastu dni nie będzie tylko ruchem powrotnym, po którym dolar znów zacznie tracić? Ale OK, nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość. To już temat bardziej na styczeń.
Główny analityk walutowy
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis