Popyt na rządowe obligacje bliski rekordu

foto: serwis agencyjny MondayNews

Inflacja konsumuje nasze oszczędności i większość papierów skarbowych nas przed tym nie ochroni. Mimo tego i tak chętnie kupujemy obligacje. W październiku łupem Polaków padły papiery warte ponad 2,7 mld złotych. To drugi najlepszy wynik w historii.

 

Ponad 2,7 mld złotych – za taką kwotę Polacy kupili w październiku detaliczne obligacje skarbowe. To drugi najlepszy wynik w historii, o 22% wyższy niż we wrześniu i 38% lepszy niż rok temu. Gdyby tego było mało, to przez 10 miesięcy br. Minister Finansów sprzedał już papiery warte prawie 24 mld złotych. To więcej niż w całym – dotychczas rekordowym – 2019 rok. Wtedy łupem rodaków padły obligacje warte 17,3 mld złotych.

 

Polacy oszczędzają co drugi październik

 

Nie jest jednak tak, że Polacy w październiku raptem zaczęli znacznie bardziej doceniać zalety rządowych papierów. Dobre październikowe dane wynikają w dużej mierze z operacji zamiany. Chodzi o to, że wiele osób, których obligacje zapadały, a więc kończył im się okres inwestycji i dostałyby pieniądze z powrotem na konto, postanowiły inwestować dalej i kupiły obligacje nowych emisji. Bez tego październikowy wynik sprzedaży byłby tylko trochę lepszy niż we wrześniu.

 

Minister woli pieniędzy nie oddawać

 

To dzięki zamianie starych obligacji na nowe w październiku ministrowi udało się sprzedać obligacje warte ponad 711 mln złotych. Zamiana odpowiadała więc za ponad ¼ całej sprzedaży. Z tego tytułu sprzedaż była wyższa o 300-400 milionów niż w „normalnym” miesiącu. A co było nienormalnego w październiku br.?

 

Aby to wytłumaczyć trzeba byłoby się cofnąć aż o 5 lat. Dokładnie bowiem w listopadzie 2015 roku sprzedawane były 11-miesięczne papiery skarbowe oprocentowane na 2% w skali roku. Nawet wtedy oferta ta została uznana przez Polaków za atrakcyjną. Sprzedaż tych papierów opiewała wtedy na 879 mln złotych. I co to ma wspólnego z październikiem 2020 roku? Już tłumaczę. Jak łatwo obliczyć koniec inwestycji przypadał w tym wypadku na październik 2016 roku. Wtedy większość inwestorów postanowiła znowu zamienić zapadające papiery na nowe. Pomogło w tym trzykrotnie wyższe dyskonto – można było kupić nowe obligacje po cenie o 30 groszy niższej za sztukę. Większość inwestorów wybrała wtedy obligacje dwuletnie. Jak łatwo się domyślić, powtórkę mieliśmy dwa lata później, czyli w październik 2018 roku. Znowu do zakupu nowych obligacji kusiły dotychczasowych inwestorów niższe ceny nowych papierów. Tym razem Minister był jednak mądrzejszy o doświadczenie i zaproponował starym inwestorom dyskonto, ale tym wyższe, im na dłuższy horyzont inwestycji się zgodzą. Wtedy też łupem inwestorów padły przede wszystkim obligacje dwuletnie, ale popularnością cieszyły się też „czterolatki” i „dziesięciolatki”. Te pierwsze kończyły się właśnie w październiku.

 

Nie bez znaczenia jest też to, że minęło 6 miesięcy od kwietnia – miesiąca, w którym minister zaliczył rekord wszechczasów sprzedaży obligacji skarbowych. W ciągu miesiąca sprzedał papiery za ponad 5,4 mld złotych. Wszystko dlatego, że był to ostatni miesiąc, w którym można było kupić papiery o wyższym niż dziś oprocentowaniu. Jeśli ktoś wtedy kupił trzymiesięczne papiery i kontynuował swoją inwestycję w lipcu, to akurat w październiku br. znowu miał okazję kupić za swoje oszczędności papiery nowej emisji. Zarówno lipcowe, jak i październikowe dane pokazują, że Polacy z tej oferty korzystali i to pomimo tego, że minister nie stosuje już ponadstandardowych zachęt – maksymalne dyskonto dla inwestorów, którzy zamieniają stare papiery na nowe wynosi 10 groszy (wartość nominalna pojedynczego papieru to 100 złotych).

 

Wszystko wskazuje na to, że listopad będzie gorszy

 

W listopadzie nie będzie już takich niestandardowych sytuacji, dlatego raczej nie ma co liczyć na lepsze wyniki sprzedaży obligacji. Póki co nie przemawia za tym także liczba składanych przez Polaków zleceń zakupu papierów skarbowych. Tych do południa 12 listopada było mniej niż w analogicznym okresie października. Nikła jest więc szansa na to, że listopadowe wyniki sprzedaży pozytywnie zaskoczą.

 

Na obligacjach zarobek wyższy niż w banku

 

Nie zmienia to jednak faktu, że i tak w bieżącym miesiącu Polacy kupią pewnie obligacje o wartości co najmniej 1-2 miliardów. Już od miesięcy pieniądze płyną szerokim strumieniem na rządowe konta z bardzo prozaicznego powodu – choć oprocentowanie papierów skarbowych nie jest oszałamiające, to i tak często znacznie wyższe niż to, co banki oferują na statystycznej lokacie. Z danych banku centralnego wynika bowiem, że przeciętna roczna lokata otwierana we wrześniu była oprocentowana na zaledwie 0,16% w skali roku. I choć z cyklicznego monitoringu HRE najlepszych lokat i rachunków bankowych wynika, że można wciąż znaleźć takie depozyty, które kuszą 2-3% odsetek w skali roku, to niestety są to produkty wybitnie limitowane (na krótki okres, dla nowych klientów, dla ich nowych środków i to najczęściej tylko do kwoty 10-30 tysięcy).

 

Dla porównania nawet najsłabiej oprocentowana obligacja trzymiesięczna kusi 0,5-proc. kuponem, a najlepsza obligacja 12-letnia pozwala w pierwszym roku zarobić 2%, a potem 1,5 pkt. proc. ponad inflację.

 

Większość obligacji nie chroni przed inflacją

 

Co z tej oferty wybierali Polacy w październiku? Najwięcej sprzedawało się papierów trzymiesięcznych. Na nie przypadło prawie 49% sprzedaży. Kolejne 32% kapitału skusiły obligacje czteroletnie, a prawie 14% pieniędzy popłynęło do „dwulatek”.

 

To niezmiennie od miesięcy oznacza niestety, że większość nabywców obligacji nie zachowa siły nabywczej swojego kapitału. Chodzi o to, że naliczone odsetki nie pozwolą pokonać spodziewanej inflacji. Dotyczy to przede wszystkim obligacji 3-miesięcznych, 2-letnich i 3-letnich. Szansę na pokonanie inflacji dają papiery czteroletnie – o ile oczywiście sprawdzą się aktualne prognozy odnośnie ścieżki inflacji, a po okresie prognozy zapanuje w Polsce inflacja na poziomie 2,5% (cel inflacyjny RPP). Jeśli bowiem wzrost cen będzie wyższy, to i zyski z obligacji długoterminowych mogą zostać przekute w realne straty.

Chodzi o to, że co prawda oprocentowanie tych papierów rośnie wraz ze wzrostem inflacji, ale w pewnym momencie nasza dodatkowa marża zysku (np. 1 pkt. proc. w przypadku obligacji dziesięcioletnich) zostanie zjedzona przez opodatkowanie. Trzeba bowiem pamiętać, że Minister Finansów od zysków z obligacji skarbowych też zażąda podatku. Aby zobrazować ten mechanizm musimy posiłkować się przykładem.

 

Załóżmy, że mamy obligacje dziesięcioletnią, w przypadku której właśnie mija pierwszy okres odsetkowy. W drugim wiemy, że oprocentowanie będzie wyższe o 1 pkt. proc. od inflacji. Jeśli ta wyniesie 2%, to nasze oprocentowanie w drugim roku wyniesie 3%. Nawet po odjęciu podatku jest to ponad 2,4%, a więc więcej niż inflacja w poprzednim roku. Jeśli jednak inflacja wyniesie 5%, to nasze oprocentowanie co prawda będzie wysokie (6%), ale po skorygowaniu go o podatek zostanie nam 4,86%, czyli mniej niż inflacja z ostatnich 12 miesięcy. To właśnie opodatkowanie powoduje, że mechanizm indeksacji oprocentowania obligacji ma swoje ograniczenia i nie jest rozwiązaniem idealnym.

Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.