Nowy tydzień pod dyktando polityków?

foto: pixabay

Dominować będzie wyczekiwanie na to, co pojawi się po kolejnej, ale ostatniej z planowanych, rundzie negocjacji handlowych pomiędzy USA, a Chinami, jakie będą mieć miejsce 30-31 stycznia. Tym razem rynek będzie się domagał konkretów, aby móc ocenić, jakie jest ryzyko zaistnienia pełnowymiarowej wojny handlowej pomiędzy obydwoma krajami. Tak zwany „rozejm” kończy się 1 marca i teoretycznie po tym terminie Amerykanie mogą podwyższyć stawki celne do 25 proc. i oclić cały import przychodzący z Chin.

Niewykluczone też, że restrykcje objęłyby inne obszary, gdyby Chińczycy wprowadzili działania odwetowe poważnie zakłócające tzw. łańcuchy dostaw, co jest kluczowe dla amerykańskich korporacji. Nie jest trudno wyobrazić sobie, że takie działania miałyby fatalny wpływ na globalną gospodarkę i rynki finansowe, które w styczniu kupiły schemat zakładający, że spowolnienie ostatecznie nie będzie aż tak znaczące, a banki centralne, oraz rządy będą gotowe do udzielenia wsparcia, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Ze strony przedstawicieli FED padły deklaracje wstrzymania się z podwyżkami stóp, ale najwięcej zrobili Chińczycy, którzy zwiększyli płynność poprzez działania PBOC, oraz zapowiedzieli pakiet fiskalny i inne działania mające sprawić, że lądowanie gospodarki będzie łagodne.

Jakie są, zatem możliwe scenariusze? Obserwując działania podejmowane wobec chińskich koncernów telekomunikacyjnych, oraz odnotowując wypowiedzi przedstawicieli amerykańskiej administracji (Lighthizer, Ross) jakoś trudno wyobrazić sobie sytuację, w której przyszłotygodniowe rozmowy przybliżą nas znacząco do osiągnięcia „sensownego” porozumienia, które na jakiś czas (przynajmniej kilkanaście miesięcy) zakończy wzajemną rywalizację obu potęg i przyniesie wyczekiwaną przez innych (zwłaszcza Niemców) odwilż. Wydaje się jednak, że obie strony mają też świadomość tego, że pełnowymiarowa wojna handlowa byłaby katastrofą. Najbardziej pożądanym scenariuszem może być, zatem ten, który zakłada, że negocjacje będą dalej prowadzone, a obie strony na poczet przyszłego porozumienia, zdecydują się przedłużyć „rozejm” o kilka miesięcy. Nie będzie to złoty środek, być może wywoła pewną nerwowość na rynkach, które chciałyby już uciąć ten temat, ale ostatecznie nie będzie miał większych negatywnych skutków.

To pozwoli się skoncentrować na innych kwestiach, jak polityka banków centralnych, czy Brexit. W najbliższą środę mamy posiedzenie FED, które zakończy się konferencją prasową Jerome Powella. Od 2019 r. tak będzie wyglądać każde posiedzenie, co biorąc pod uwagę ostatnie uwarunkowania sprawi, że rynki finansowe zaczną śledzić każde niuanse w słowach szefa FED. Czy doczekamy się synonimu „powell-speak”, tak jak kiedyś był to „green-speak”? Zobaczymy. W każdym razie rynki zdyskontowały już scenariusz zakładający, że najbliższe miesiące nie przyniosą żadnych zmian w polityce monetarnej. Kluczowe będzie, zatem to, czy FED potraktuje obecną sytuację, jako przejściową, czy też nie. Odpowiedź na to pytanie będzie trudna biorąc pod uwagę trwający goverment shutdown, który sprawił też, że część danych makro nie została opublikowana, ale i też utrzymująca się niepewność w temacie wojen handlowych. Nie spodziewajmy się wiele po Powellu w środę. Spekulacje gazety Wall Street Journal, jakoby FED był bliski dokonania zmian w programie QT (redukcji sumy bilansowej Banku) wydają się być przedwczesne.

W Europie więcej emocji mogą przynieść spekulacje nt. możliwych rewizji prognoz wzrostu gospodarczego na ten rok. Bo, jeżeli rząd Niemiec rzeczywiście zetnie je do 1,0 proc., to może okazać się, że słabsze gospodarczo kraje Eurolandu może czekać nawet wizja recesji. A to z kolei może nasilić obawy, że niektóre rządy zaczną iść w stronę poluzowywania polityki fiskalnej, co może też stać się bardziej realne po majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego, które pokażą jak silni są populiści. To dodatkowe cegiełki to negatywnego obrazu gospodarki, który dostrzegają też decydenci w Europejskim Banku Centralnym. W kalendarzu mamy publikację szacunków inflacji HICP za styczeń, ale to może mieć małe znaczenie. Kluczowym czynnikiem, który może wyrwać euro ze spadkowego dryfu będą informacje o rozmowach handlowych USA-Chiny, oraz ewentualne „rewelacje” na temat Brexitu.

W temacie rozwodowym (Brexit) wiele będzie emocji, ale raczej mało zaskoczeń. Trudno wyobrazić sobie, aby May do wtorku znalazła wystarczającą liczbę sojuszników, którzy poprą jej poprawiony projekt porozumienia w Izbie Gmin. Zresztą, gdyby nawet, to naniesione zmiany nie uzyskają akceptacji strony unijnej. Rynki będą, zatem bardziej kalkulować to, czy poprawka Yvette Cooper z Partii Pracy zyska szersze poparcie i tym samym wymusi na rządzie działania zmierzające do uniknięcia „bezumownego” Brexitu. Proces „urealniania” wyceny funta będzie trwał, zatem nadal.

Tekst jest fragmentem TYGODNIKA FX.
Sporządził: Marek Rogalski – główny analityk walutowy DM BOŚ

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.