Cena benzyny na polskich stacjach powinna niedługo znacznie spaść. Nie będzie to jednak bezpośrednia konsekwencja epidemii koronawirusa – zmniejszającej popyt. Cena ropy obniżała się przez cały poprzedni rok, spadając z 80 dolarów za baryłkę w styczniu do 50 dolarów w grudniu. Wynikało to ze spowolnienia gospodarczego, które dotknęło w największe światowe gospodarki – Stany Zjednoczone, Chiny i Niemcy. Dlatego w 2019 roku tempo wzrostu zapotrzebowania na ropę konsekwentnie zwalniało. W 2020 roku czeka nas zaś, po raz pierwszy od kilkunastu lat, spadek tego zapotrzebowania. Do tego dokłada się porażka na froncie przedłużenia porozumienia naftowego, o którym dyskutowali najwięksi producenci ropy – między innymi Rosja i Arabia Saudyjska. Porozumienie miało sprawić, że wydobycie ropy zostanie strategicznie zmniejszone, by zwiększyć popyt. Po upadku rozmów cena za baryłkę drastycznie spadła i utrzymuje się teraz na poziomie 25-35 dolarów.
– Bardzo niska cena ropy musi być widoczna na polskich stacjach. Widać to już na licznikach PKN Orlen, który jest państwowym dostawcą paliwa. Zawczasu postanowił on zaproponować swoim klientom znaczną obniżkę, sprzedając litr benzyny za około 4 złote – powiedział serwisowi eNewsroom Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BiznesAlert.pl. – To część strategii politycznej ekipy rządzącej. Jednak niezależnie od działań politycznych, ceny paliwa powinny zacząć spadać na wszystkich stacjach benzynowych. Kryzys cen ropy potrwa przynajmniej do końca epidemii. Jeśli zaś przed wakacjami strony porozumienia naftowego nie podejmą przerwanych rozmów, możemy się spodziewać taniej benzyny przez następne pół roku. Ta cena może nawet spaść, gdyż producenci będą maksymalizować sprzedaż tańszego produktu. Baryłka zacznie drożeć dopiero, gdy spadek rentowności odczują wydobywcy – przez co spadnie ilość wydobycia. Ale niezależnie od wszystkiego, czeka nas parę miesięcy taniej benzyny – przewiduje Jakóbik.
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis