Fed a moralny hazard

Wczoraj rynki ponownie żyły tematem chińskiego wirusa, jednak nie przeszkodziło to w osiągnięciu nowych historycznych maksimów w notowaniach kontraktów na amerykańskie indeksy czy niemiecki DAX. W tym drugim przypadku inwestorzy nie mają też problemu z gospodarką, która od 6 kwartałów pozostaje w stagnacji.

Dwa wystąpienia szefa Rezerwy Federalnej w tym tygodniu przeszły bez większego echa. Fed już pod koniec ubiegłego roku jasno zasugerował, że na razie chce pozostawić stopy procentowe na poziomie 1,5% przez dłuższy okres czasu, zatem większa obojętność rynków na słowa Powella wydawałaby się naturalna. Jednak powiedział on coś ważnego: jeśli koniunktura gospodarcza znacznie się pogorszy, Fed będzie musiał dokonywać zakupu aktywów na dużą skalę. To oczywiście miód na serca inwestorów, choć na dłuższą metę takie podejście może okazać się szalenie niebezpieczne. Amerykański bank centralny stał się (pytanie czy bardziej chcąc czy mimochodem) gwarantem hossy na rynku. Po cięciach stóp, a szczególnie wznowieniu programu zwiększania bilansu w ubiegłym roku rynki zaczęły żyć w przekonaniu, że Fed nie dopuści do żadnych większych spadków na rynku akcji. Widać to jak na dłoni w ostatnim czasie, a wczorajsza sesja, gdzie początkowo mieliśmy negatywną reakcję na ujawnienie przez Chiny znacznie większej skali zachorowań a wieczorem rynki były już na maksimach była wręcz książkowym przykładem. Na dłuższą metę to jednak szalenie niebezpieczne z dwóch powodów. Po pierwsze, rynek powinien służyć do efektywnej alokacji zasobów, gdzie wyższa oczekiwana stopa zwrotu powinna być obarczona wyższym ryzykiem. Zaburzenie tej relacji może mieć fatalne konsekwencje. Dość powiedzieć, że dziś modele alokacji oparte na danych historycznych pokazują, że bezpieczny portfel powinien niemal w całości składać się z amerykańskich akcji. Po drugie polityka pieniężna nie służy do generowania wzrostu długoterminowego, a powinna ograniczać jedynie wahania koniunktury. Przesadnie luźna polityka w okresie względnie dobrej koniunktury (jaką w ostatnich latach mieliśmy w USA) sprawi, że działania banku centralnego będą nieskuteczne w przypadku jej załamania. Aż dziw bierze, że władze najpierw europejskie, a teraz USA nie chcą korzystać z fatalnego przykładu, który dał Bank Japonii. Przypisuję to krótkowzrocznym celom przyświecającym poszczególnym prezesom tych instytucji.

Dane makroekonomiczne dla rynków akcji powoli stają się abstrakcją, ale cały czas mają duże znaczenie dla rynku walut. A tu rozgrywa się nokaut notowań EURUSD. Para przyjmuje kolejne ciosy, wczoraj w postaci wyższej inflacji bazowej w USA (2,3%), dziś w postaci bardzo słabych danych opisujących niemiecki PKB (brak wzrostu w ostatnim kwartale). Przez ostatnich sześć kwartałów niemiecka gospodarka w zasadzie stoi w miejscu. Dziś ważnych publikacji będzie więcej. W USA będzie to sprzedaż detaliczna oraz produkcja przemysłowa. W Polsce czekamy na dane o PKB za ostatni kwartał minionego roku (i jego składowe, które wyjaśnią ostre spowolnienie do 2,8-3% r/r) oraz szczególnie na dane o styczniowej inflacji (konsensus 4,2% r/r). O poranku złoty zachowuje się stabilnie. O 8:40 dolar kosztował 3,9152 złotego, euro 4,2449 złotego, frank 3,9938 złotego, zaś funt 5,1116 złotego.

dr Przemysław Kwiecień CFA
Główny Ekonomista XTB
przemyslaw.kwiecien@xtb.pl

Niniejszy materia

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.