Pomimo koronawirusa budowy idą pełną parą. Sporo wydano też pozwoleń na budowę. Gorzej niż przed rokiem jest tylko pod względem liczby rozpoczynanych nowych inwestycji. Widać przy tym, że z zawirowaniami lepiej radzą sobie deweloperzy niż pojedynczy inwestorzy budujący domy na własne potrzeby. Wyraźnie odbudowuje się też zainteresowanie rynkiem mieszkaniowym – wynika z szacunków HRE Investments.
Marcowe dane o budownictwie mieszkaniowym są zaskakująco dobre. W wyniku zamknięcia urzędów można przecież było spodziewać się przejściowych problemów z wydawaniem decyzji o oddaniu do użytkowania czy nawet sporego spadku wydawanych pozwoleń na budowę. Póki co wszystko wskazuje na to, że te proceduralne przeciwności udaje się skutecznie przezwyciężać.
Deweloperzy nie odpuszczają
Jest to prawda przynajmniej w przypadku deweloperów. Ci w ubiegłym miesiącu otrzymali aż o 23,5% więcej pozwoleń na budowę niż w analogicznym okresie przed rokiem. Dużo więcej niż w marcu 2019 roku oddano też mieszkań do użytkowania. Mieliśmy tu do czynienia z aż 17-proc. wzrostem w ujęciu rok do roku.
Nasz optymizm zmaleje jednak gdy spojrzymy na dokonania deweloperów w obszarze nowych inwestycji. Liczba mieszkań, których budowę rozpoczęto w marcu była co prawda o 5% wyższa niż w lutym, ale już gdybyśmy porównywali marzec bieżącego roku do marca ubiegłego roku, to spadek jest na poziomie ponad 15%. W sumie trudno się temu dziwić. W pierwszych tygodniach epidemii niepewność spowodowała, że kupujących na rynku mieszkaniowym znacznie ubyło. Deweloperzy zadziałali więc niemal książkowo – ograniczając podaż nowych mieszkań. Czas pokaże czy obserwowane po Świętach Wielkanocnych ożywienie ze strony kupujących przełoży się na wzrost nowych inwestycji w danych za 1, 2 lub 3 miesiące.
Gorzej sytuacja wygląda w przypadku inwestycji prowadzonych przez osoby indywidualne budujące domy na własne potrzeby. Pod tym względem mamy do czynienia ze spadkami nie tylko w przypadku liczby noworozpoczynanych inwestycji, ale też mniej niż przed rokiem było w tym wypadku decyzji o oddaniu do użytkowania czy nowych pozwoleń na budowę. To może sugerować, że część inwestorów po prostu ograniczyła poruszanie się lub natrafiają oni na poważniejsze (niż deweloperzy) problemy w kontaktach z administracją.
Powrót tradycyjnej sprzedaży
Trudno się temu dziwić. Deweloperzy to profesjonalne podmioty nastawione na budowę i sprzedaż mieszkań. Epidemia pokazała, że z tą drugą firmy także lepiej sobie radzą iż indywidualni sprzedający mieszkania używane. Od pierwszych tygodni ograniczeń deweloperzy wdrożyli nowoczesne technologie w proces sprzedaży (wirtualne wizyty, wideorozmowy czy nawet zdalne podpisywanie umów). Dziś widoczny jest już jednak powrót do normalnych spotkań w stacjonarnych, tradycyjnych biurach sprzedaży – wszystko oczywiście zachowaniem stosownych środków ochronnych takich jak maseczki, rękawiczki, dystans czy płyny dezynfekcyjne.
Wbrew kasandrycznym wizjom formułowanym od pierwszych dni epidemii rynek mieszkaniowy wciąż działa. Banki co prawda stawiają kredytobiorcom, chcącym zadłużyć się na zakup mieszkań, wyższe wymagania, ale utrzymują oferty hipoteczne w mocy. Sporo osób w tych niepewnych czasach dochodzi także do wniosku, że to właśnie nieruchomości będą dla nich bezpieczną przystanią dla kapitału. Myślenie takie może się nasilać wraz z osuwaniem się oprocentowania lokat w okolice 0,5% przy wciąż wzmożonej inflacji.
… i popytu?
Wstępne dane z wyszukiwarki Google sugerują, że w bieżącym tygodniu zainteresowanie mieszkaniami jest wyraźnie wyższe niż przed tygodniem. Od dołka z tygodnia zaczynającego się 5 kwietnia obserwujemy już wzrost zainteresowania mieszkaniami o 130%. Jeśli wstępne dane za bieżący tydzień się potwierdzą, to zainteresowanie mieszkaniami w dużych miastach powróci do poziomów z kwietnia 2019 roku. Oczywiście tuż przed samą epidemią temat ten był jeszcze bardziej nośny i skupiał uwagę o nawet 20-30% większej liczby internautów.
Bartosz Turek, analityk HRE Investments
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis